Uwielbiamy przedstawiać siebie jako zaradne, dzielne i zdyscyplinowane. Ok, takie jesteśmy. Czasami jednak tracimy zbyt dużo czasu, żeby pokazać innym, że wszystko możemy zrobić same…Czy nie jest tak?
Kiedy urodził się mój starszy syn, opieka nad nim była, jak urlop dosłownie i w przenośni. Trafił mi się najlepszy model, czyli mało wymagający i w zasadzie wiecznie zadowolony. Jakakolwiek pomoc była zbędna, bo radziłam sobie doskonale. Mój mąż po porodzie wrócił dosyć szybko do pracy, oboje stwierdziliśmy, że nie ma sensu, żeby dwie osoby zajmowały się ciągle śpiącym dzieckiem.
Będąc w ciąży ze Stefanem założyłam podobny scenariusz, pomyślałam, że skoro tak dobrze poradziłam sobie pierwszym razem, to drugim poradzę sobie tym bardziej. Przecież miałam już wprawę. Zakładałam, że skoro maluszek tyle śpi, a Oluś będzie w przedszkolu, to ja świetnie poradzę sobie z wychowaniem chłopaków i prowadzeniem domu. Zresztą ja zawsze byłam samodzielna…
Niestety rzeczywistość brutalnie sprowadziła mnie na ziemię. A raczej choroby panujące w przedszkolu, które zatrzymały Olka w domu przez 3 tygodnie. No tak, tego nie przewidziałam w tym swoim idealnym scenariuszu. O ile z jednym dzieckiem to nie problem, to już z dwójką sprawa nieco się komplikuje. Wyobrażacie to sobie? Brykający i marudzący czterolatek, który oczekuje mojego zainteresowania i wiszący na cycu noworodek… Ale to nie koniec. Nasze żołądki przecież też wołają o jedzenie, no i dom, który niestety sam się nie posprząta…Wszystko to tworzy mieszankę wybuchową. Znacie ten serial?
Odkąd pamiętam rzadko prosiłam o pomoc. Chciałam w ten sposób pokazać innym, że jestem samodzielna i zasługuję na tytuł Super Mamy. Zresztą proszenie o pomoc jest przecież takie niemodne teraz. Ciekawe co powiedzieliby inni, gdyby dowiedzieli się, że sobie nie radzę? Może przykleiliby mi łatkę mało zaradnej? A może szeptaliby między sobą, że nie dorosłam by być matką? Tylko co wtedy, gdy trafiło się wyjątkowo wymagające dziecko? Takie, które ma kolki albo zwyczajnie ma taką naturę? Przecież adrenalina, która pojawia się po porodzie kiedyś mija. Emocje i siły też mogą opaść, a wtedy matka zaczyna czuć ponadprzeciętne zmęczenie. Pojawia się niezadowolenie, frustracja i brak satysfakcji z macierzyństwa. Zamiast skupiać się na tym, co piękne szukamy powodu do kłótni.
Czy czasem nie zapominamy, że proszenie o pomoc to żadna ujma? Skorzystanie z życzliwości innych pozwala nam odetchnąć, nabrać sił i spojrzeć na macierzyństwo lepszym i łaskawszym okiem. Nobody’s perfect! Przyznanie się do słabości nie zrobi z ciebie, ze mnie i twojej sąsiadki złej matki. Nie umniejsza nikomu w byciu dobrym człowiekiem. Paradoksalnie wyznanie, że potrzebujemy pomocy świadczy o naszej sile. Pomimo wiedzy i doświadczenia, które posiadamy pamiętajmy, że nie jesteśmy samowystarczalne. Oddelegowanie opieki nad dzieckiem chociaż na 2- 3 godziny dziennie pomaga wrócić do równowagi.
Chyba najwyższy czas zdjąć z siebie maskę Zosi Samosi i jeśli ktoś oferuje nam pomoc zwyczajnie powinnyśmy ja przyjąć! Kiedy ostatni raz byłaś w kinie albo czy pamiętasz jeszcze jak smakuje ciepła kawa? Często wystarczy naprawdę niewiele. Świadomość, że za horyzontem zabawek, kaszek i pieluch istnieje inny świat jest bardzo pocieszająca. Po takiej chwilowej odskoczni nie zostaniesz okrzyknięta złą matką.
Czasami przyznanie się do swojego zmęczenia, gorszego dnia zajmuje nam zbyt dużo czasu. Nie ma sensu tracić ani minuty. Dziewczyny, więcej wiary w ojców waszych dzieci, babcie, ciocie. Jedynymi czynnościami, których nie mogą oni fizycznie wykonać przy waszym dziecku to urodzenie go i wykarmienie go własną piersią. A cała reszta…? No właśnie… Włóżmy więc dumę głęboko do kieszeni. Nie czekajmy aż ktoś się domyśli. Jasno komunikujmy swoje potrzeby. Proszenie o pomoc nie sprawi, że nasze dzieci będą nas mniej kochały. Wręcz przeciwnie: szczęśliwa, wypoczęta i spokojna mama to także szczęśliwe dziecko…
=============================
Jeżeli spodobał Ci się ten post, udostępnij go w swoich kanałach social media. Wystarczy, że klikniesz któryś w poniższych ikonek ↓↓↓
=============================
Jeśli chcesz być z nami w ciągłym kontakcie, zachęcam do:
→ Polub nasz profil na Facebooku lub profil na Bloglovin. Dzięki temu będziesz na bieżąco z nowościami na blogu.
→ Śledź nas na Instagramie. Znajdziesz tu sporo zdjęć z codziennego życia, których zazwyczaj nie publikuję na blogu
2 komentarze
Racja. Mam to samo. Po porodzie moj mąż praktycznie od razu wrócił do pracy. Babc, cioc nie prosiłam o pomoc.Radzilam sobie a przynajmniej tak mi się wydawało. To nic że płakałam co drugi dzień z niemocy, bo mały dawał nieźle mi popalić.. prawie w ogóle nie sypial. Ja zresztą też.. ale to nic. Przed przyjściem męża z pracy byłam umalowana, ciepły obiad czekał na stole. Takie udawanie przed wszystkimi wokoło jaka to ja zaradna jestem, dzielna i zorganizowana. Gorsze przyszło po powrocie do pracy ale ja wciąż milczalam i na zewnątrz wyglądało że nie ma drugiej tak wspaniałej matki.
Bliscy przyzwyczaili się że nie potrzebuje wsparcia i gdy w końcu sytuacja zmusiła mnie do za dzwonienia z prośbą o pomoc, po drugiej stronie nastało długie milczenie. Jak to, przecież dwa lata nie było problemu aż tu nagle mam pomagać i to nie przy noworodku ale już prawie przedszkolaku? Tak był szok i niedowierzanie.
Uczę się wołać o pomoc ale wciąż myślę że dam radę sama i najpierw liczę na siebie i męża. I to się chyba nie zmieni 🙂
Z pewnością wrócę do tego postu jak urodzenia drugiego 🙂
A ja jestem taką typową Zosią-Samosią, która uważa, że większość rzeczy sama zrobi najlepiej, więc rzadko zdarza mi się prosić o pomoc 😉